Moim zdaniem Babia Góra to jedno z najbardziej spektakularnych miejsc na Ziemi i nieobliczalnych pod względem pogody. Szczęście, że to nasze polskie krajobrazy i grzechem byłoby nie zobaczyć go o każdej porze roku. Padło tym razem na zimę i dzień w którym zapowiadała się znakomita widoczność przy mrozie -16 stopni. Chłód nas nie zastraszył dlatego – pobudka i wyjazd o 2 w nocy z bagażnikiem o umiarkowanej ilości sprzętu.
Przyjechaliśmy o godzinie 4:00 na Przełęcz Krowiarki ruszając na szczyt z nadzieją, że pogoda nie spłata nam figla. Parking powoli się zapełniał, po drodze minęliśmy kilka osób z latarkami. W paśmie kosodrzewiny nie pogardziłam dwoma polarami. Raczki na trasie obowiązkowe, gdyż wychodzi się bardzo wygodnie. Warstwa ubitego śniegu tworzyła pochylnię. Nie radzę zbaczać z wąskiej ścieżki, bo warstwa pokrywy śnieżnej sięga w grudniu 1 m. Dotarliśmy na szczyt Diablak (1723 m n.p.m) gdzie koczowało już kilka osób przebierając nogami z zimna. Część miała koce termiczne, palniki gazowe, a inni spacerowali cały czas. Kilkanaście osób i to nie fotografów przybyło po to by obejrzeć niesamowity spektakl światła i cienia w górach otulonych chmurami. Rozpoczęło się to niesamowite widowisko przy idealnej widoczności.
Pogoda wymarzona, a Słońce pojawiło się chwilę przed 7 rano, tuż na Tatrami czego nie możemy obserwować w lecie. Do tego w świetle dnia ukazały się niesamowite rzeźby stworzone przez mróz. Choiny o grubej pokrywie śnieżnej przypominały postacie zamrożone w rozmaitych pozach. My z Damianem podziwialiśmy z aparatem i kamerą w ręce co zmalowała natura. Czuliśmy się jak na innej planecie. Wydarzenie nie do opisania kilkoma słowami. Żeby poczuć to co przedstawiają nasze fotografie, w pełni odczujesz wyłącznie będąc na górze.